telenowele meksykańskie do obejrzenia


W obronie krzyża

_rais napisał(a):


Ogólne piętno za ramówkę.

Ktoś tam ustalił, że najlepszą porą na emisję seriali jest
pasmo po 23. Chodzi tu o "normalne" seriale w rodzaju "Rodzina Soprano",
"Agenci NCIS" czy nawet "6 stóp pod ziemią". Wcześniej nie można,
bo trzeba zmieścić 1425 odcinek meksykańskiej telenoweli, Interwencję czy
inną uwagę, rozmowy z Drzyzgą, poruszający film o niespełnionej miłości,
na Wspólnej itp...


Prawda jest taka, że gdyby ktoś te "normalne seriale" chciał oglądać to
szły by w normalnych godzinach.
Ciesz się że lecą o 23 i nawet jak się nie ma czasu to można sobie
nagrać, bo zawsze jest taka alternatywa że o 23 będzie szła powtórka
1425 odcinka telenoweli dla tych, którzy chcą poruszyć się do głębi
akcją serialu raz jeszcze, lub z jakiś przyczyn nie mogli obejrzeć
odcinka popołudniowego.



W nadesłanym nam cyrografie z dnia 2005-06-01 23:03, Bart Ogryczak
napisał własną krwią co następuje:


Miałem raczej na myśli Mexico, D.F. Jakoś w meksykańskich czy amerykańskich
filmach ognistych latynosów muszą grać Hiszpanie (np. Antonio Banderas
w Desperado czy Zorro) albo Puertorykańczycy (np. Beneficio del Toro).


Erm, w meksykańskich filmach Meksykanów grają przeważnie Meksykanie.
Notabene Meksykanie do obejrzenia w ichnich telenowelach prezentują sie
całkiem nieźle, tylko przed użyciem trzeba by z nich brylantynę zmyć ;)

Ale faktycznie, jedyny holiłódzki Meksykanin jaki mi przychodzi do głowy
to Anthony Queen, ale on sie nie liczy, bo jest połowiczny, po mamusi.
Desperadowy Bucho i dyżurny Latynos w filmach sensacyjnych, czyli
Joaquin de Almeida to Portugalczyk... Hmmm. O! Tito Larriva! Tylko,
teges... Trochę uroda nie ta, jak na ognistego Latynosa (jakby kto nie
wiedział, Tito Larriva to ten facet bez przerwy między oczami,
kombinujący z barmanem w barze Tarasco, w "Desperado").



Cytuje: "Od kilku miesięcy na stronach portalu Onet.pl widzowie mogą kupić
takie seriale TVN, jak "Magda M." czy "Na Wspólnej", ale na razie nie są one
dostępne dla zagranicznych widzów".

Otoz nieprawda, sa dostepne, tylko inna droga. W polskich wypozyczalniach kaset
wideo. Juz na drugi dzien po emisji drugiego badz trzeciego odcinka (np. w
przypadku "M ja milosc" w srode jest juz w Chicago kaseta z odcinkami z
poniedzialku i wtorku). Jestem przekonany, ze "MagdaM.", pewnie nagrywana tez
po 2 odcinki, zaraz po emisji odc. nr 2 jest do obejrzenia.
I tak jest od lat. I dotyczy absolutnie wszystkich seriali polskich, telenoweli
polskich i np. meksykanskich oraz wielu filmow.



ja lubie dobre telenowele meksykanskie. ale takich ostatnio nie ma w polskiej
telewizji.
W CALEJ Ameryce serca widzow obecnie podbija serial meksykanski ALBORADA. (Pisza
o tym serialu wszystkie wazne gazety). Mam nadzieje ze takze w Polsce bedzie go
mozna obejrzec o jakiejs dostepnej godzinie dla przecietnej pracujacej kobiety.
I mezczyzny tez.



Ja też wczoraj trafiłam na ten fragment, też czekając na "Czas", do dzisiaj
dojść do siebie nie mogę. Z podziwu, że można jeszcze niżej niż dno zejść.
Telenowele meksykańskie przy tym to arcydzieła sztuki.
Michał Ogórek napisał trafnie po obejrzeniu jednego odcinka: kilka scen
nakręcono wyłącznie by widać było olej i że on nie wie dlaczego to się nie
nazywa rozlewisko oleju.
Z flakami bym dodała.



Stracilam męża - TELEWIZJA JEST WSPANIAŁA
..od 2 lat, gdy rzucił mnie mąż. Teraz znów mam motywację do wczesnego
wstawania, zrozumiałam jak wiele traciłam pogrążając się w smutku i zamykając
na świat. A teraz już raniunko jak ptaszek jestem na nogach, gdyż o 5:40
zaczyna się na TVNie "Prawdziwa miłośc" wzruszająca telenowela meksykańska. I
choć to tylko powtórka z poprzedniego dnia, z chęcią oglądam raz jeszcze.
Kończy się o 6:30, tymczasem "Córka przeznaczenia" ma początek o 7:10. Mam
więc okurat pół godzinki na zjedzenie śniadania. Czyż to nie wspaniałe
zrządzenie losu?! Myśle że to sam Bóg zesłam na mnie tą któtką przerwę, abym
się mogłą pożywiać. Takie piękne dary trzeba umieć dostrzegać i doceniać.
Potem oglądam jeszcze mbnóstwo seriali przez cały dzień, nie będę wszystkich
wymieniać, bo nie pamiętam każdego tytułu. Ostatni serial jaki oglądam to M
jak miłość i potem nie ma już więcej telenowel. Dlatego następne godziny to
najgorszy okres dnia. Robię się niezwykle pobudzona. Zazwyczaj chodzę wtedy
nerwowo w kółko po pokoju i uderzam głową w ściane. Albo siadam na fotelu i
kiwam się rytmicznie do przodu i wstecz skulona w kłębek. Na szczęscie to
mija wraz z rozpoczęciem cyklu dokumentalnegona TVnie. Znów czuje sie już
lepiej. Najbardziej lubie Cele Edwarda Miszczyka i jego frapujące pytania.
Można się wiele dowiedzieć o życiu słuchając jego rozmów. Potem jest już z
górki, bo na TVnie zaczynają się powtórki, można wreszcie w spokoju obejrzeć
przejmujący tok-szoł pani Ewy Drzyzgi, która nie boi się podejmować żadnego
tematu. Na koniec dnia o 4:30 oglądam jeszcze magazyn religijny na Polsacie i
ide spać. Pól godzinki ożeźwiającego snu dobrze mi robi przed kolejnym dniem.
Wstaje rześka i szczęsliwa. I tylko czasem, gdy siedzę wieczorem na mojej
turkusowej kanapie wertując mój ulubiony teletydzień, gładząc palcami po
kolorowych kartkach to marzy mi się aby kiedyś i w moim domu odbierała TV
Romantica. Kto wie być może i to marzenie się spełni. Trzeba tylko silnie
wierzyć! Pamiętajcie drodzi internauci, że nie wolno zamykać się na piękno
otaczającej nas rzeczywistości, że trzeba notorycznie pluć diabłu prosto w
oczy i brnąć przed siebie mimo przeciwnoścxi losu. Nigdy się nie poddawać! Ja
tak właśnie czynie i jest to klucz do mojego szczęscia. W szególności kieruje
te słowa do maniaków internetu, któzy nie widzą poza nim świata. Pamiętajcie,
że uzależnienie to choroba, która zastepuje nam prawdziwe życie i realne
rozrywki. Zamknięcie sie w niej to niemal sprzemierzenie się samemu Bogu.
Przecież nie po to się chyba tyle starał, dał nam mózgi i wolną wole,
żebyście teraz cały dzień spędzali przed komputerem. Zastanówcie się nad tym!
Pozdrawiam

MojaHistoria.republika.pl - historia mojego życia ubarwiona
fotografiami i kilkoma filmikami. Możesz ze mną porozmawiać...jak tylko masz
ochotę...



[aaaaar ju deeer i inne atrakcje] Anathema w Wawie
Wolverine ?
Występ the Wolverine był zapewne zajebisty. Zapewne. Ale tego niestety nie
wiem, bo impreza rozpoczęła się punktualnie [ co po niedawnym 3 godzinnym
oczekiwaniu na jakąkolwiek informacje co do odbycia się bądź nie koncertu
Testament było ostatnią rzeczą jakiej bym się po klubie proxima spodziewał].
Wszystko ruszyło więc coś koło godziny 16.00, a więc dokładnie wtedy gdy
toczyłem z szefostwem negocjacje na temat warunków nieco wcześniejszego
wyjścia z roboty. Nawiasem mówiąc godzina 16.00 jak wiadomo jest wprost
idealną porą na rozpoczynanie koncertów, bo gdyby wszystko zaczęło się
troszkę później, np. o 20.00 to publika mogłaby przybyć na koncert zaspana i
zmęczona, a w klubie nie ma przecież miejsc leżących. Następnym razem
sugeruję więc rozpocząć koncert np. o godzinie 8.00 rano.

Green Carnation - brawa dla czorta.
No cóż, w zasadzie to tylko ze względu na ten zespół udałem się tego dnia do
Proximy. Niestety również i ich występu, ze względu na spóźnienie spowodowane
niespotykaną punktualnością organizatorów, nie udało mi się obejrzeć w
całości. Co gra Green Carnation ? Muzykę, którą można określić jako
psychodelic doom metal – mamy tu bowiem długie, rozbudowane i wbrew pozorom
niesamowicie oryginalne kompozycje, będące połączeniem death/doom metalu z
dziwnymi podkładami klawiszowymi oraz fragmentami zagranymi na gitarach
akustycznych i cholera wie z czym tam jeszcze. Muzyka ta, choć doskonała, ma
wszak pewną wadę, a mianowicie wokalistkę, która podejmuje niemałe wysiłki
aby na płytach zespołu spieprzyć wszystko co się tylko da. Obawiałem się
zatem, czy zespól nie zapragnie owej pani wziąć ze sobą do Polski i ustawić
gdzieś na scenie w pobliżu mikrofonu. Pani na szczęście jednak została w domu
i mam nadzieję ze zajęła się zajęciami które wychodzą jej znacznie lepiej niż
śpiewanie, choć nie wiem czy było to szydełkowanie, robienie na drutach czy
jeszcze co innego.
Co do samego występu - zastanawiałem się, jak repertuar GC , będący raczej
mało koncertowym zaprezentuje się w wersji live. Wyszło zaskakująco dobrze.
Zaskoczony byłem zarówno ja, jak i spora grupka entuzjastycznie reagujących
na występ GC osób pod sceną. Zaskoczony był chyba nawet i sam zespół, i to do
tego stopnia ze zagrał większą niż przewidziana wcześniej ilość utworów.
Czyli w sumie bardzo udany i paradoksalnie porywający wręcz set, pomimo iż
jak wspomniałem muzyka to raczej do słuchania w domowym zaciszu niż
skłaniająca do żywiołowego machania łbem dla Sejtana. Wielkie brawa dla
twórcy zespołu, maestro Tchorta, i czekam na regularny koncert, z GC w roli
headlinera.

Kabaret „Carpathian Forest”
Zaczęło się nader interesująco – wokalista Carpathian Forest na powitanie
pomachał publicznośći ogromnym odwróconym krzyżem i zabełkotał parę słów na
temat nowych technik zwalczania chrześcijaństwa. Ale może niedokładnie
usłyszałem i tak na prawde chodziło o coś innego, bo niewykluczone, ze
skoro Biblia zdaje się mówi coś na temat konieczności dźwigania własnego
krzyża to i zainspirowany tym wokalista Carpathian Forest przydźwigał ze
sobą własny. Zwłaszcza ze przecież w Biblii nigdzie nie jest napisane w
jakiej pozycji ów krzyż podczas dźwigania powinien się znajdować. Wszystko
pobił jednakże basista - pan o gabarytach ministra Ryszarda Kalisza
wzbogaconego jeszcze o bonusowe 40 kilo, odziany głównie w odwrócony krzyż,
gitarę, łańcuchy [które jak się domyślam miały powstrzymywać obfite fałdy
tłuszczu pana basisty przed rozlaniem się po scenie] i jakieś nędzne strzępki
czegoś co mogło być kiedys męskimi spodniami. Przypuszczalnie była to jakaś
forma protestu muzyka, adresowana do producentów tekstyliów, a związana z
kłopotami, jakie ów pan, w związku z nietypową sylwetką musi mieć w nabyciu
odpowiedniej dla siebie odzieży.
Co do samej muzyki – sorry, ale kompletna amatorszczyzna i archaiczny
tandetny trublekmetal. Mamy już XXI wiek i chyba pora już wydorośleć,
panowie.

Anathema czyli meksykańska telenowela
Po Anathemie spodziewałem się nudnego, sennego i usypiającego koncertu. I
muszę powiedzieć, ze nie zawiodłem się. Wiało nudą jak z meksykańskiej
telenoweli, i kiedy już wydawało się ze nie może być gorzej nastała prawdziwa
naturalna katastrofa – na scenę weszła jakaś niewiasta, dorwała się do
mikrofonu i odśpiewała tytułową kompozycję z ostatniej płyty. W miedzyczasie
mieliśmy jeszcze takie atrakcje jak nieoceniony danny cavanagh prezentujący
publiczności świeżo wyjętą z uszu zatyczkę jako „swojego słonika”, którego
następnie pogładził czule [buhahaha, po prostu boki zrywać], czy tez
popijająnie przez pana wokalistę piwa Tatra połączone z ostrzeganiem publiki
o szkodliwości alkoholu. Coż, jeżeli to właśnie na skutek gorzałki
Anathema zaczęła nagrywać tak chu***e płyty, to ostrzeżenie pana Cavanagh
należy potraktować jak najbardziej poważnie. Na nudny i usypiający występ
Anathemy złożyły się głównie kawałki z ostatnich płyt, urozmaicone
nielicznymi starszymi kawałkami, ze tu wspomnę np. o takim „angelica” czy
zagranym na bis „sleepless”. Ten ostatni utwór przearanzowano jednak w tak
fatalny sposób, ze może lepiej było w ogóle go sobie odpuścić - to już nawet
w „pulled under 2000 mps.” było więcej czadu, energii i żywiołowości.
Dalszych bisów na szczęście juz nie było, bo aż strach pomyśleć, co zespól
byłby w stanie zrobić z "restless oblivion" czy "a dying wish".