Telefon zaufania dla kobiet z depresja


W obronie krzyża

Kasja, Korba i Potargana najdokładniej opisują moje doznania podczas lęku :(( Mam juz dość.
Ale od poczatku: dwa lata temu zrezygnowałam z pracy z powodu takich napadów leków, łapały mnie coraz częśćiej, zwłaszcza jak byłam sama, a że do pracy dojeżdzałam samochodem było to bardzo niebezpieczne więc stwierdziłąm że to stres i musze odpocząć. Poszłam na zwolnienie i w któryms momencie z własnj woli poszłam do psychiatry, poczatkowo po zwolnienie tylko, ale na kolejnych wizytach okazało się że to depresja.
Dostawałam rózne prochy, pamiętam z nich nazwe tylko jednego na depresję (Acentra czy cos takiego) ale nigdy nie wykupiłam recepty. Nie wiem dlaczego i skąd wziął sie u mnie taki opór przed psychotropami, no stawiam je na równo z narkotykami (któych notabene nigdy w życiu nawet nie próbowałam, nie paliłam nawet głupiej trawki).
Koszmarnie przechodziłam depresję, ale w bardzo klasyczny sposób, płakałam, apatia trwała jakies 8-9 miesięcy, z łózka nie wychodziłam jakieś 3 miechy, jedynie po fajki, ale wówczas nikt mnie nie poznawał, z eleganckiej kobiety przemieniłam sie wizualnie najprosciej mówiąc w żula. Nie myłam się w ogóle pod rzad nawet 2-3 tygodnie. Nie miałam na to ani siły ani ochoty. Wszytskomi było tak obojętne że wisiało mi czy zyję czy nie, czy jestem brudna czy czysta. Kompletnie nie zalezało mi na niczym a na samej mnie najmniej mi zalezało. Moja "atywność" przypadała na godziny 3-4 nad ranem, to podobno godziny akywności samobójców, tak mi powiedziała moja pani doktor i przepisała kolejnna receptę, której nie wykupiłam. Odseparaowałam się od wszytskich znajomch, nawet ci najbardziej wytrwali w końcu sie poddali Byłam sama, zupełnie sama i tak jest az do dzisiaj. Fakt, ieszkam z rodzicami, ale to jednoczesnie bardzo pomagało i jeszcze bardziej przeszkadzało w moim ówczesnym stanie.
Wiedziałam jedno, albo sama z tego wyjde skoro sama w to wpadłam, albo umrę i wszyscy będa mieć święty spokój.
Na jednej szali miałam życie na drugiej śmierć. Na jednym i na drugim zalezało mi tak samo,czyli w ogóle.
Nie wiem kiedy i dlaczego postanowiłam cos zmienic; nagle zaczełam rozmawiac z ludxmi na gg o wszytskim; zaczełam odbierac telefony. Szczerze mówiąc nie wiem po co, kto i dlaczego do mnie dzwonł, nie umiałam powtórzyć przebiegu rozmowy. Byłam otepiała totalnie.
Zaczełam słuchac muzyki relaksacyjnej. Kupiłam sobie trzy świnki morskie na pierwszym spacerze na jaki zdecydowałam się, kiedy w końcu wyszłam z domu.
Dzisiaj po depresji nie ma sladu. Byłam na samym dnie a może nawet nizej i sama nie wiem kiedy z tego wyszłam, po szalenie długich miesiącach.
Ale................ depresja pozostawiła mi po sobie pamiątkę :(. W postaci lęków.
Napadaja mnie w najmniej spodziewanym momencie. Bez żadnego powodu. Swego czasu nie wychodziłąm z domu bo bałam się wejść do windy. Prawie przez 3 misiące (a mieszkam na 12 pietrze). Kiedy w końcu zdecydowałam sie że zjade, na dole byłam mokra jak szczur, cała twarz zlana potem i delirka jak u ćpuna na głodzie. Wstydziłam się sasiadów. Myśleli że jestem pijana albo naćpana. Potrzebowałam szybko powietrza żeby sie ocucić. W którymś momencie nawet na powietrze nic mi nie dawało, a w okresie letnim, którego nienawidze, goące powietrze jeszcze potęgowało moje napady leku i paniki. Walczyłam z tym sama. Poniekąd sie udało. Jeszcze półtora roku temu takie ataki napadały mnie kilka razy dziennie, jakies pół roku temu przynajmniej raz dziennie. Dzisiaj..... hmmmmmmm zdarza się że raz w tygodniu, albo raz na dwa dni. Psychiatra przepisała mi Afobam, ale spanikowąłam kiedy poczytałam opinie i tym prochu i otepieniu jakie wywołuje. Nigdy nie wezme tego świństwa do ust. Nie wykupiłam kolejnej recepty.
Jakieś pół roku temu zadzwoniłam do ITAKI (telefon zaufania dla ludzi z depresja, choc pewnie to wiecie), tafiłam na fanatastyczna kobiete, która jest psychiatra i psychoterapeutą. Powiedziała że po prawie 2-godzinnej rozmowie może zagwarantowac że nie mam nic wspólnego z depresja, ale atak leku powinna leczyć. I ja chce je leczyć, ale nie psychotropami. Chce iść na psychoterapię, ale państwowo nie mam na to szans, a prywatnie tym bardziej nie mam szans. Nie mam pracy a taka przyjemność jest doć kosztowna (100 zł za jedną wizytę).
Teraz szukam pracy; w 90% przypadków na spotkaniu dopada mnie taki atak, zaczyna sie od duszności, brakuje mi powietrza, zaczynam sie pocić a serce wali nie tylko mocno ale i koszmarnie szybko, że nie nadążam oddychac. Mam wrazenie że zaraz zemdleje. Czasami uda mi się zdusic taki atak w zarodku ....chyba siłąa woli. W takim momencie błyskawicznie prowadze wewnętrznydialog, potok myśli tłumaczy mi że w kazdej chwili moge wyjść z tego spotkania i bede wolan, ale nie dostanę pracy, że te nerwy i lęki to w danej sytuacji sa wyimaginowane, bo przecieza nikt mnie nie chce skrzywdzić, że wcale nie powinnam sie dusic, bo w pokoju jest klima i bardzo chłodno. Przechodzi i moge dalej rozmawiac, ale... po kazdym takim ataku jestem koszmarnie wyczerpana, psychicznie i fizycznie. I wtedy czuje, że ogarnia mnie apatia, rozpacz, niechęć i koszmarnie boję się depresji.

Obecnie od dwóch lat nie mam faceta, nie mam pracy, mnóstwo kredytów na głowie i długów zaciągniętych na zycie. Jestem koszmarnie samotna. Rodzice przestali się ze mną liczyć pod kazdym wzglęem. A ja nie mogę nawet uciec gdzieś gdzie mogłabymsię schronić. Nie mam do kogo, nie mam za co.
Pragnę znaleźć pracę. Mam nadzieję, że mnie wyzwoli, bo pójdę na psychoterapię.

Melisko, jak działa mechanizm lęku, jak można z nim walczyć ???
Pytam, bo .... chciałabym spróbowac z nim walki. Niestety, większość firm mieści się w wysokich biurowcach w Warszawie. Ostatnio zaproszono mnie na 3 rozmowy, a ja zawsze pytam na którym piętrze mieści się firma. Sa zdziwieni ale odpowiadają. NIestety, te ostatnie 3 razy to były firmy na 4, na 7 i na 11 piętrze. Więc zrezygnowałam. Nie jestem w stanie przekroczyc bariery lęku. W momencie kiedy wsiadam do windy w takim biurowcu dusze sie i trace świdomość, nibu nie zemdlałam, ale nic nie widze, nic nie czuje i nic nie słysze. Boję sie polegac na elektronce, bo mam wrażenie że zawiedzie, zatnie sie i już nie wyjdę z windy. Boję się chodzić na rozmowe wyżej jz na 2 piętro, bo nie mam stamtąd swobodnego wyjścia na świeże powietrze tylko jestem uzalezniona od windy albo innych urzadzeń elektronicznych. P{o protu boję się wchodzić wszędzie tam, skąd nie moge swobodnie wyjść w ciągu 30 sekund.
Jestem załamana, choć staram się walczyc. Ale nie jestem w stanie zwalczyć w sobie w żaden sposób oporu przed wejściem wyżej iz na drugie piętro, i to najlepiej po schodach.

Przepraszam, że tak długo pisałam, ale musiałam w końću komuś to powiedziec.
Nie wiem czy jest mi lżej, ale wyrzuciłamto z siebie po raz pierwszy i jakos dziwnie mi z tym.