W obronie krzyża
Teledysk jak dla mnie jest koszmarny, do piosenki która jako-tako mówiła o czymś ważnym i istotnym zrobili teledysk - komedię. Nie widzę w ogóle powiązania między tekstem a przedstawioną historią. Choć jedno trzeba przyznać - Witos i Matuszak wyjątkowo dobrze prezentują się w swoich rolach
A co do tracklisty na płycie - przeglądając na stronie oficjalnej dział z płytą byłam już totalnie zdezorientowana, najpierw że tyle piosenek, potem więcej, wcześniej znów że będzie TBTR, a następnie że CiO... w końcu dziś trafiłam na listę piosenek na stronie empiku i zastanawiam się na ile można jej wierzyć. Ilość piosenek trochę mnie dziwi, poza tym te tytuły..... zaczynam się martwić o Roguca i spółkę. Obawiam się, że Coma może stracić sporo ze swojego uroku jaki pokazała na PWZM. Choć z drugiej strony Piotrek mówił, że ma być lirycznie... chyba że robił sobie jaja. Cóż, pożyjemy zobaczymy.
A poniżej lista piosenek znaleziona na stronie empiku... niektóre tytuły miażdżą, jak np. "Polish Ham", "Chrum!" czy "Na na na na"...
Płyta 1:
1. Party- Ein Buch fÄźr Alle und Keinen
2. Wola istnieniaâŒ
3. After party
4. Lśnienie
5. Diagnoza
6. Transfuzja
7. Przesilenie
8. Nadmiar
9. Nowe tereny migreny
10. Trujące rośliny
11. Ciągi i pociągi
12. Osobowy
13. Loty i odloty
14. Emigracja
15. Stosunek do służby wojskowej
16. Zero osiem wojna
17. Polish Ham
18. Pożegnanie z mistrzami
19. Chrum!
20. Świadkowie schyłku czasu królestwa wiecznych chłopców
21. Koniec pewnego etapu
Płyta 2:
1. Początek pewnego etapu
2. Ekhart
3. Na na na na
4. Zamęt
5. Zwalniamy
6. Widokówka
7. Parapet
8. Popołudnia bezkarnie cytrynowe
9. Ślimak
10. Cisza i ogień
11. Epilog ze starym prykiem
12. Archipelagi
13. Recykling
" />Inicjacja zakończyła się rozczarowaniem i ogólną konsternacją, musiałam wielokrotnie przesłuchać i powoli przekonać się do tego- 24 już - halosa (na marginesie liczbowy anagram jego wieku). Na dzień dzisiejszy album uważam za bardzo dobry wynik muzycznego eksperymentu, przyszłości życzyłabym sobie jednak bardziej instrumentalnego wydawnictwa. Tęskno mi do tego rodzaju twórczości Trenta. Ja wiem, że można sobie włączyć stare płyty, można ich w nieskończoność słuchać, czego dobrym przykładem jest- wierzę - Wasze podejście, doceniających tę muzykę już od paru ładnych lat. W sumie to chciabym w tym roku sięgnąć po świeżyznę z gat.: melodyjne, hipnotyzujące pianinko, wiertary rodem z Reptile czy płacząco-żądlącą gitarę na wzór tej z Erasera, posłuchać introwertycznych wyznań, które niejednokrotnie doskonale można by przypisać do zbioru refleksji na temat własnej egzystencji… Może NIN odkryło w tym temacie już wszystkie karty?... Albo inaczej: ile można...?
Rezzo zmienił się, przeszedł psychiczną, fizyczną (!) - muzyczną zresztą też - metamorfozę, to całkiem naturalne i prawidłowe zjawisko, jednak do pewnego krytycznego momentu… Nie chciałabym za rok mieć do czynienia z Robotrentem a na to (tfu, tfu!) chyba się zanosi… Obym się grubo myliła.
Każdy utwór opatrzyłam sobie własnym komentarzem, wszystkich jednak zamieszczać tu nie będę, gdyż nie są zbyt odkrywcze Lecim tak w skrócie: najlepszymi, najciekawszymi, najbardziej przyciągającymi moją uwagę utworami są "In This Twilight" - mój faworyt już od od pierwszego pdejścia. IMO brylant na tej płycie. Cudowny tekst, wzruszająca muzyka i głos Rezza rozjeżdżają mi myśli na miazgę i prawie dotykają duszy… Wystarczy zamknąć oczy i wsłuchać się w przekaz. Trent- jesteś aniołem, o ile na miejscu jest Ciebie tak nazwać. Następnie "Zero Sum" (przy pierwszym podejściu od razu skojarzyło mi się z "All The Love In The Word", a to za sprawą podobnego motywu na klawiszach) oraz "Me I’m Not". W następnej kolejności mogę wymienić God Given. Po pierwszym przesłuchaniu tej piosenki byłam <ekhm> zażenowana - wydawało mi się- tandetnym texciorem „Come on, sing along” i za tą poetycką (;)) wstawkę skłonnam była przekreślić cały utwór, ale na szczęście już mi przeszło, ba! doszłam nawet do wniosku, że całkiem pasuje Teraz to najczęściej słuchany przeze mnie track z tego krążka. Kiedy kończy się, puszczam jeszcze raz Toż to przeca niemal taneczny kawałek…! Chyba mam jakieś technozapędy . Dalej Survivalism, The Warning (świetne dźwięki zblazowanej gitarki) i Vessel – w tym przypadku jeśliby refren był lepszy (a początek w stylu nadciąga niezła burza całkiem wciąga!), co znaczy bardziej przemyślany i finezyjny a nie z rodzaju „Elo ziomy! Już jestem Bogiem, jedziemy po całości”, kawałek znajdowałby się wyżej w moim prywatnym rankingu; "Another Version Of The Truth" – to, co lubię najbardziej; łagodne, kojące zmysły, wyłaniające się z opadającego brudu, pełne nadziei dźwięki fortepianu. Nie całkiem przypadły do gustu Hyperpower! (za krótkie, cały ten konglomerat rozjechanych dźwięków nie przemówił do mnie zrozumiałym głosem, ale jeszcze nad tym popracuję), "The Beginning Of The End" (potencjalny hiciorek a ja niestety do takowych mam jakąś niewytłumaczalną awersję- tak samo było w przypadku "The Hand That Feeds" z W_T), "My Violent Heart" (melodeklamacja i później ryyyyp- dziękuję, nie słodzę).
Płyta bezkompromisowa, mroczna, syntetyczna, futurystyczna &td- Reznor pozwolił sobie na ryzykowne posunięcie, bo kontrast uwidaczniający się między tą i innymi, wcześniejszymi muzycznymi produkcjami jest bardzo wyraźny… Nie powiem, żeby mu to literalnie wyszło na złe, bo rzeszy zagorzałych fanów najpewniej nie straci (ci mniej zdeklarowani mogą jednak nieprofesjonalnie stwierdzić, że odwalił chałę -_-), być może przysporzy nowych i to wszelkiego autoramentu --> vide God Given . Ja osobiście nie dostrzegam na albumie tak dużej dawki artyzmu i wrażliwości, jakie prezentują się w wypadku TDS czy The Fragile – Trent jest po prostu wkurzony i nie bawi się w muzyczne konwenanse ani żadne granie (dosłownie!) na najintymniejszych uczuciach słuchaczy … Złość i bunt skierowane przeciwko obecnemu porządkowi świata i postaciom sceny politycznej (o tak, gdyby y0 było drogowym walcem, to z busza zostałby tylko marna, krwawa placko-plama) słychać bardzo dobrze, co mnie trochę przeraża i jednocześnie zasmuca. Teraz pytanie: czy to jakaś nowość? Ogólnie rzecz biorąc nie, bo większość utworów Gwoździa wywiera na mnie w większym bądź mniejszym stopniu destrukcyjny wpływ (mama mnie kocha, ale i tak przy TDSie miałam standardowe wizje). Cóż zatem nowego? To już jest inne NIN- dojrzałe, serwujące w postaci muzyki dystopijny obraz świata a nie odkrywające uczucia zagubionego i wyalienowanego człowieka. Płyta ta mimo wszystko dała mi pozytywnego kopa (i tak ją sobie wyobrażam- jako właśnie kopniaka wymierzonego w tyłki słuchaczy… a trafiającego wprost do uszu ) i wracam do niej, kiedy nachodzą mnie czarne myśli, gdy nie mam już na nic siły… Słuchając dochodzę do wniosku, że bez smędzenia trzeba zebrać się do kupy, nie pozwolić na to, by było jeszcze gorzej.