Teresa Ciepły


W obronie krzyża

Ostatnio odwiedzam znajomą w hospicjum w Żyrardowie i jestem pod pozytywnym wrażeniem tego miejsca. Czysto i schludnie. Personel ciepły i uśmiechnięty, życzliwy, zarówno dla pacjentów, jak i dla odwiedzających. Wysłuchuje skarg pacjentów i stara się pomóc.

Zdaję sobie sprawę, że utrzymanie takiego miejsca na odpowiednim poziomie jest kosztowne, więc jeżeli ktoś ma ochotę wesprzeć jakiś pozytywny cel, to polecam tę organizację: Stowarzyszenie ?Nieść ulgę w cierpieniu im. Ojca Pio i Matki Teresy? w Żyrardowie.




Po drugie nie wiem czemu Hardi sądzisz ,że gadasz z gorylami (takie odczucie można odnieśc po twoich postach)
to złe masz odczucia


Pozdrawiam cię Hardi serdecznie z dna mojej podświadomości. Moje kompleksy też cię pozdrawiają, Tak na marginesie czy znajomy czasem nie stwierdził u Ciebie syndromu niezauważenia...Na to bym stawiał po zakładaniu kontrowersyjnych tematów: "Szokująca prawda o Matce Teresie z Kalkuty", "Cała prawda o hymnie w wykonaniu Edyty Górniak","bo Giertych myśli ,że wszyscy głupi jak On.." czy "Wojna w Libanie".. Temat "Pokaż swoją twarz" to już absolutny przykład książkowy poszukiwania akceptacji i ciepła po nieudanym zyciu towarzyskim i niemożności nawiązania bliższej znajomości w życiu, przez atak bezpośredni. Niestety szacunku i akceptacji nie zdobywa się tak łatwo.
Olewam to hehehe :D


Rozumiem,że jak ktoś obraża murzyna, to go nie bronisz bo sam jesteś biały, a jak śmieją się z okularnika, to też to olewasz bo sam okularów nie nosisz.Naucz mnie tego!!!Życie będzie łatwiejsze i taaaaaaaaaakie kolorowe.
Jestem antyrasistą, ale olewam prostaków (skinheadów) wywyższających rasę białą. Olewam też ludzi naśmiewających się z okularników, sam to przeszedłem bo noszę okulary od dziecka, ale nigdy nie miałem z tego powodów kompleksów. Tego nikt nikogo nie może nauczyć, to trzeba chcieć, a w tedy samo przyjdzie. Masz rację, dzięki olewaniu tego typu rzeczy, życie jest łatwiejsze i taaaaaaaaaakie kolorowe



Mwahah! Pierwszy post! Mwahahah! Ok, koniec
Nie wiem co Ci tu poradzić. Nie jestem specem od przyjaźń, bo moja się sypie. Próbuję-> nie działa. Ona próbuje-> ja uciekam, bo się najzwyczajniej boję sparzyć znów.
Uchodzę za Matkę Teresę lokalną. Lituję się nad każdym. Nawet nad chomikiem, który właśnie wypadł z kołowrotka i zleciał na sam dół klatki. W pierwszej klasie LO jedna piękna obrobiła mi tyłek, a zobaczyła mnie raz. Po świętach przeprosiła, a ja najzwyczajniej w świecie powiedziałam, że wszystko ok, że nic się nie stało i w ogóle może mieć sumienie spokojne. To nic, że tak mi na głowę padło, że jak przechodziłam przez drogę to modliłam się żeby jakieś auto do mnie wjechało, żebym miała święty spokój, żeby wszystko znikło, skończyło się i najlepiej by było jakby mnie nie było i o to mi chodziło.
Mówię, że mam przyjaciółkę. Wiem, że jej nie mam, bo nie potrafię.
I to co Ci tu mogę napisać to to, że z Tobą jest wszystko w porządku. Chcesz ratować, starasz się, a ona Cię olewa sikiem prostym, bo nawet się jej nie chce poskręcać, miejmy nadzieję, że chociaż ciepły jest, bo się zaziębisz :X
Tyle.



W związku z tym, że w Gorzowie Wlkp. ordynatorem był docent Dębniak (koleżanki z okolic Gorzowa będą znały choćby ze słyszenia) i opieka na oddziale była koszmarna z pomoca mojego doktora skontaktowałam się z ordynatorem wówczas Powiatowego Szpitala w Kostrzynie nad Odrą. On doprowadził moją trudną (z gestozą) ciążę do końca. Na tamtym oddziale przyszła na świat przez cesarskie cięcie moja córcia Lenusia. Fakt, że sale przepełnione (było nas 9 w jednej sali) ale też dawało nam to poczucie że nie jesteśmy same. Cudowne położne potrafiły do 2 w nocy siedzieć z nami i odpowiadać na pewnie dla nich głóupie pytania pierworódek typu skąd będę wiedziała że odszedł czop śluzowy. Póżniej niemiłosiernie o 6 rano budziły nas na ktg. Mimo, że był to trudny czas dzięki fachowości lekarzy i położnych na tym oddziale, dzięki ich cierpliwości, otwartości i naprawdę cudownemu podejściu do nas, niejednokrotnie rozkapryszonych, marudnych ciężarówek będę zawsze chwalić ekipę doktoa Wichlińskiego, doktor Osak, doktora Giżę i siostry Marię, Irenę (siostra Pulchna), Lidię, TEresę i wszystkie pozostałe które okazały nam tyle ciepła, serdeczności, zrozumienia, cierpliwości zachowując zdrowy rozsądek i fachowe podejście.



tak jest, to Teresa Ciepły



Zielona Galazka: Nie do konca zgadzam sie z Twoimi informacjami.

1. Jesli chodzi o hostele, to mozna sie targowac. Im wiecej osob tym lepiej. My jadac w 3 osoby nie zaplacilysmy wiecej niz 16 soli (Hotel Espana, Lima), a w malym miasteczku Santa Teresa na trasie do Machu Picchu cena za pokoj od osoby wynosila 5 soli plus 2 sole za ciepla wode. Zawsze mialysmy w hostelu ciepla wode, spalysmy blisko centrum i jedynie w pokojach dla nas 3, a nie w laczonych z innymi turystami. 20 soli od osoby - wg mnie to duzo.

2. Jesli chodzi o taksowki, to rzeczywiscie trzeba sie targowac. Pytac o cene na poczatku. Inaczej mozna pojsc z torbami...

3. Co do przelotow miedzy miastami - podane przez Ciebie ceny wcale nie sa niskie. My za lot Lima- Cuzco (TACA) placilysmy ok. 60$ kupujac bilet 3 dni przed wylotem... 85$ za ta sama trase - jak dla mnie duzo za duzo.

4. Machu Picchu - oczywiscie ze mozna je zwiedzic samemu. Nie wiem skad masz info ze mozna tam isc tylko w ramach zorganizowanej wycieczki? My skorzystalysmy z opcji dojscia do MP od tej drugiej strony. Z Cuzco kupilysmy bilety do Quillabamby (13 soli/os), wysiada sie w Santa Marii po ok8h, tam przesiadka do colectivo w kierunku Santa Teresa (10 soli/os). Tam nocleg, rano przeprawa przez rzeke na linie wagoniku (niezapomniane przezycia , ciezarowka (4 sole/os) do Hydroelektrics i stamtad ok 10 km po torach w kierunku Aguas Calientes. Po drodze niesamowite widoki, gory, doliny - naprawde warto skorzystac jesli ktos ma na tyle czasu. Na MP wdrapalysmy sie nastepnego dnia. Calosc zajela nam wiec 3 dni plus powrot czwartego dnia rano pociagiem z Aguas 5:45 do Ollantaytambo, potem bus do Cuzco.

5. Co do zlodziei - niestety rzeczywiscie trzeba uwazac. W Limie niedaleko placu San Martin jak robilam zdjecie, koles wyrwal mi aparat z reki i uciekl slalomem miedzy jadacymi samochodami. Nie mialam szans zeby go dogonic. Na szczescie pol ulicy rzucilo sie za nim w pogon i w koncu jeden z policjantow przyprowadzil kolesia, ktory uciekajac zrzucil kurtke zebym go nie rozpoznala.. Niezly cwaniak. Na szczescie wszystko zakonczylo sie dobrze, ale wierze ze nie zawsze tak jest. Potem juz zawsze mialysmy oczy na okolo glowy, a w podejrzanych miejscach 1 osoba robila zdjecie, a pozostale staly obok i oslanialy



" />"Regalica - Antoni Narożański" składa ukłony braci rybackiej (czyt. "młodzieży rybackiej).

Nie jest tajemnicą, że drugi szczeciński rocznik rybaków spotkał się w dniach 2-4.10.2009 r. w Rewalu w Ośrodku Wypoczynkowym "Bosman". Jak widać "sympozjum" trwało trzy dni i dwie noce. Zjawiło się tam 23 studentów naszego roku i żona "studenta, a obecnie profesora Andrzeja Pilarczyka - Wanda". Udział w zjeździe aż pięciu zacnych profesorskich postaci nie zmieniło charakteru spotkania - miało ono wybitnie koleżeński charakter. Było miejsce na wspomnienia - siedmioro z naszych kolegów nie żyje i oddaliśmy im dowód pamięci. Powiem krótko - BYŁO CUDOWNIE!!!
Ustaliliśmy termin następnego spotkania i liczymy, że będzie ono liczniejsze!
Jedna z naszych koleżanek - Wanda Drzał - zaproponowała aby kolejne spotkanie stanowiło jakby przedłużenie trzeciego dnia naszego pobytu w Rewalu!
Trwa teraz czas umieszczania na Galerii obrazów upamiętniających te piękne chwile. Uczestnicy dają też temu wyraz w formie pisemnej, tak jak to zrobiła Bożena Rosłan-Cieślak w swoim e-mailu:

"Witaj Tonio! (dop. to moje studenckie imię)

Chcę w swoim imieniu i z pewnoscia nie tylko,podziękować Tobie i Krystynie za to ,ze dzieki Wam spotkalismy sie po tylu latach.
Było wspaniale. Potwierdzeniem są zdjęcia.
Przeglądnełam ich wiele i stwierdzam.ze pomimo upływu czasu, który widać na naszych wykadrowanych przez Ciebie twarzach,wnętrza mamy bogate.Z jaka pasją rozmawiamy ze sobą, jak cieszymy sie z naszych życiowych osiągnięć i jak ciepła rodzinna atmosfera wytworzyła się miedzy nami - to wszystko zostało utrwalone na fotografiach za co również dzięki.
Bożenka"

Inna nasza wspaniała koleżanka prof. Teresa Rudnik-Seidler stwierdziła, że to spotkanie spowodowało, iż śmiało po latach możemy siebie nazywać - "grupą plemienną". To jest wybitnie zobowiązujace!

Niech to co napisałem stanowi zachętę dla roczników młodszych! WARTO BRAĆ Z NAS PRZYKŁAD!!!