W obronie krzyża
Pod pojęciem "badania klinicznego" należy rozumieć badanie fizykalne (z wykorzystaniem zmysłów oraz prostych urządzeń diagnostycznych, np. stetoskop, termometr), pozwalające na określenie ogólnego stanu zdrowia pacjenta w danej chwili. Wykonane dokładnie i zgodnie z planem badania jest podstawą postawienia rozpoznania oraz wyboru badań dodatkowych (do takich należą badanie krwi czy kału).
Pozdrawiam
Pomiar ciepła oraz badanie obrazowe wysokiej rozdzielczości mogą w przyszłości umożliwić osobom chorym na cukrzycę monitorowanie poziomu cukru we krwi bez naruszania ciągłości skóry. Dwa najnowsze badania sugerują, że otrzymane wyniki mogą być podobne do tradycyjnych testów.
Badacze od dłuższego czasu poszukują nieinwazyjnych technik, za pomocą których osoby chore na cukrzycę mogłyby dokonywać pomiaru cukru we krwi bez użycia bolesnych oraz niewygodnych pasków, do których potrzebna jest kropla krwi.
Uczeni z Uniwersytetu w Connecticut rozwinęli technikę, która mierzy poziom glukozy we krwi na podstawie emisji ciepła emitowanego przez błonę bębenkową ucha.
Poręczne urządzenie wyglądające jak termometr dokonuje pomiaru ciepła w zakresie podczerwieni, które zmienia się na podstawie stężenia glukozy w tkankach. W badaniach opublikowanych w grudniowym numerze czasopisma Diabetes Care, wyniki pomiarów były porównywane z pomiarami glukozy pobranej z krwi. Urządzenie było kalibrowane na 20 osobach oraz testowane u 6 pacjentów z cukrzycą. Otrzymano ponad 400 wyników oraz stwierdzono, że test miał klinicznie akceptowalną dokładność.
Druga technika używa optical coherence tomography (OCT) - rodzaju obrazowania tkanek wysokiej rozdzielczości. Badacze wykazali, że zmiany stężenia glukozy we krwi mogą być wykrywane w warstwie skóry zwanej skórą właściwą, która jest bogata we włosowate naczynia krwionośne. Po przeanalizowaniu 426 próbek krwi przy użyciu tej metody stwierdzono, że sygnały OCT zmieniają się wraz ze zmianą stężenia glukozy we krwi. W badaniu jednak nie brały udziału osoby chore na cukrzycę. Dalsze badania zostaną poszerzone o większą liczbę osób w tym chorych na cukrzycę, tak aby moża było w pełni ocenić ich wartość kliniczną.
ŹRÓDŁO: http://zdrowie.medicentru...x?src=3&id=3165
Bezstresowa kąpiel
Czyli termometr do pomiaru temperatury wody (np. słonik - 50 zł), rondko wokół głowy, żeby dziecku się do oczu nie lało (17 zł), wanienka z odpływem i stojaczkiem, leżaczkiem albo nawet ze specjalnym hamakiem (150 zł).
Pisze mama na forum prezentująca podejście zdroworozsądkowe: "Nie kupujcie sterty kosmetyków do kąpieli, specjalnych ręczniczków dla niemowląt, termometru i frotowej myjki . Kosmetyków wystarczy dosłownie kilka, zamiast ręcznika może posłużyć flanelowa pielucha, zamiast termometru wystarczy łokieć, a zamiast myjki - metrowa gaza."
A co z rondkiem na głowę? Moje dziecko dostaje ataku szału, gdy nakładam mu to rondko - skarży się Monika, która kupiła swojemu Pawełkowi takie cudo. - Więc stwierdziłam, że po prostu muszę je przyzwyczaić do wody.
Niemowlak bezpieczny i spokojny
Aby tak było, jego otoczenie powinno być po brzegi wypełnione akcesoriami. Takimi jak np. elektroniczna niania za prawie 700 zł. Oczywiście bywają też tańsze, ale nie mają tylu funkcji. - Nasza miała urządzenie do monitorowania temperatury w pokoju dziecka - opowiada Iwona, mama Maćka. - Ale zaczęłam się bać, co się stanie, gdy pójdziemy z wizytą do babci i tam będzie malutki przeciąg? Nasz przyzwyczajony do cieplarnianych warunków od razu dostałby kataru! Dlatego z tej funkcji zrezygnowaliśmy. Poza tym mamy 40 metrowe mieszkanie. Więc tak naprawdę niania, która miała zasięg do 300 m, to był dla nas zakup bez sensu - w każdej chwili mogłam po prostu podsłuchać pod drzwiami, co robi mały. Niania grała też pięć kołysanek i potrafiła mówić do dziecka. Śmieliśmy się z mężem, że wystarczyłaby jeszcze funkcja przewijania i prawdziwa mama by była zupełnie niepotrzebna!
Iwona w końcu sprzedała nianię na aukcji internetowej.
Bardziej oszczędni i rozsądni rodzice mogą zaopatrzyć się w termometr o trzech funkcjach . Za jedyne 120 zł mierzy temperaturę w uchu, przy czole i pokojową "z kliniczną dokładnością w ciągu zaledwie 2 sekund" - gwarantuje producent.
A co do spania?
- My kupiliśmy łóżeczko na biegunach (450 zł) - dziecko przez kilka pierwszych tygodni zasypiało w nim idealnie - mówi Monika, mama dwuletniego Pawełka. - Potem przy bujaniu zaczęło się zanosić od śmiechu i już nie było mowy o śnie. Musieliśmy zablokować płozy.
Dla pragnących chwili wytchnienia jest jeszcze karuzelka nad łóżeczko na pilota z kolorowym wyświetlaczem (250 zł). Szczęśliwa mama - posiadaczka wynalazku może się wygodnie rozsiąść w fotelu i spokojnie co kilka minut włączać dziecku od nowa kręcące się zabawki. I tak w kółko!
A dla odzwyczajających się od pieluch - grający nocnik (140 zł). - Moje roczne dziecko było nim urzeczone - opowiada Witek, tata Jasia. - Najpierw potraktował nocnik jak pojemnik na klocki. A potem nauczył się, że dotykając jednocześnie paluszkami metalowych kółek, sprawi, że nocnik będzie grał. Załatwiać się tam do dziś nie ma zamiaru, a właśnie skończył dwa lata.
Jest jeszcze kask ochronny do nauki chodzenia (70 zł). - Kiedyś dzwoni zaaferowana teściowa - mówi Witek. - I przekonuje mnie: w waszym malutkim mieszkaniu taki kask jest absolutnie konieczny! Przecież Jasio będzie sobie ciągle nabijał guzy! Na szczęście dała sobie to jakoś wyperswadować.
Co z tym teraz zrobić?
- Mój synek dziś ma ponad dwa lata - podsumowuje Witek. - Daliśmy sobie radę bez kasku, wanienki z leżaczkiem i odpływem, bez elektronicznej niani i wagi, bez karuzeli na pilota itp. Krwi pępowinowej nie oddaliśmy, dodatkowo nie zaszczepiliśmy, ale kupowaliśmy zawsze szczepionki skojarzone. Niestety, laktator z pomką, łóżeczko na biegunach, wałek do karmienia, szelki do chodzenia, grający nocnik i mnóstwo innych gadżetów zalega w naszym maleńkim mieszkaniu i nie wiadomo, co z nimi zrobić. Znajomym trochę głupio oferować używany nocnik czy laktator - w końcu to takie specyficzne przedmioty. Ani ja, ani żona nie mamy czasu sprzedawać tego na aukcji. A tony małych ciuszków składujemy w wielkiej szafie u mojej mamy!"
Moj porod
Opowiem Wam o moim porodzie ktory mial miejsce 7 lat temu we Wroclawiu. Nawiasem mowiac nie spotkalam sie przegladajac forum z zadnymi postami osob z Wroclawia.
Moze sie odezwiecie dziewczyny?
Ale, ale mialo byc o porodzie.
Zaczelo sie jak przypuszczam nad ranem - pisze ze przypuszczam albowiem swiadomie zwrocilam uwage na skorcze dopiero ok 11, 12 w poludnie. Wczesniej czulam dyskomfort ale jakos nie skojarzylam go z ew. porodem. Ze wstydem to pisze jako ze po pierwsze w temacie ciaza porod noworodek stalam sie juz dawno chodzaca encyklopedia jako ze temat tem mnie fascynowal, a po drugie byl to dzien wyznaczony na termin mojego porodu ni mniej ni wiecej. Ja natomniast zwrociwszy wreszcie uwage na bol - jak pisalam kolo poludnia - przekonana bylam wielce ze to zatrucie i po prostu boli mnie zoladek. Moja mama cichaczem smiala sie ze mnie - i okazalo sie niebawem ze na jej wyszlo.
Kiedy juz zlokalizowalam czestotliwosc skurczy - co ok 10 mim. postanowilam sie upewnic czy to zby na pewno porod i weszlam sobie do wanny. Tam niestety zlapal mnie taki skurcz ze omal sie nie utopilam wiec czym predzej wyszlam - nieszczesliwa jako ze wlasnie nie majac juz watpliwosci ze to moj synek wybiera sie na swiat - zaczelam sie bac.
Teraz z perspektywy czasu wiem ze niepotrzebnie. Ale wtedy niewiele do mnie docieralo.
Do szpitala zostalam dowieziona ok 6 po poludniu - skurcze co 4 min. Tam oczywiscie tona papierow, cholerna biurokracja, lewatywa, bolesne golenie tepym narzedziem ( ja im za to stluklam termometr) i na porodowke. Lekarz jak mnie zobaczyl powiedzial " A pani to na pewno nie urodzi silami natury" Ja na to ze owszem zamierzam choc jak latwo sie domyslic mina mi zrzedla. Doktorek usmiechnal sie tylko ironicznie. Dodam ze mogl miec podstawy by tak sadzic przy moich gabarytach ( 154 cm wzrostu w 9 miesiacu 51kg, waskie biodra). Ale jak pokazala praktyka - nie mozna przesadzac z gory.
Niestety potem zostalam sama - nie bylo jeszcze w tym szpitalu porodow rodzinnych, bylo pozne popoludnie wiec polozne siedzialy u siebie w kanciapce i ogladaly tv, co jakis czas niespiesznie sie fatygujac na sale sprawdzic co tam u mnie. Ja natomiast w tym czasie zdazylam policzyc wszystkie lampy, kafelki na scianie oraz napisy na parawanie "panstwowy szpital kliniczny nr... we Wroclawiu"
Brzmi to moze humorystycznie po tylu latach ale wtedy do smiechu mi nie bylo. Cale szczescie w tym wszystkom ze moj porod byl naprawde lekki bo nie bylo do dyspozycji zadnych pilek, workow sako nikt nie pytal czy chce moze znieczulenie a przez caly czas lezalam plasko na lozku porodowym i nie wolni mi bylo sie ruszyc. Dzis mam troche wieksza wiedze o porodzie, czytam zwierzenia innych dziewczyn a poza tym duzo sie zmienilo.
W kazdym razie lezalam tak mniej wiecej do 8.30 wtedy polozna przebila pechez z wodami i kazala mi isc do lazienki bo " niemilo sie rodzi z pelnym pecherzem moczowym" WIec sie zwloklam z gigantycznego przy moim wzroscie lozka i poczlapalam do lazienki - byla to jak mozna sie domyslic cala wyprawa. Gdy wrocilam zaczely sie parte - i wtedy juz wszystko potoczylo sia szybko. Synus urodzil sie o 21.15 wazyl 3450g ( ! ) i mial 55 cm. Chcialo mi sie plakac ze szczescia. Byl 15 pazdziernika 1995r.