Teoria literatury


W obronie krzyża


Sprawdziłem oby dwa zasilacze. Ten przy którym spaliły się diody nie miał wbudowanego prostownika czyli miał napięcie zmienne. A ten 2gi na którym świeciły bez problemu był już z prostownikiem. Mam inny panel led (4 ledy) podłączony do ładowarki z telefonu ;D 5V i świeci już z 3 miechy i nic się nie dzieje. A podłączyłem same diody.
Ładowarka jest z ograniczeniem prądu, często daje napięcie tętniące. Dodatkowo cztery diody w szereg daje napięcie przebicia wyższe niż napiecie znamionowe ładowarki. Czyli diody świecą wykorzystując piki tętnień.
Udało Ci się podłączyć tak, że się nie spaliły.
Ale na więcej takich przypadków nie licz.
Nie wymyślaj nowych teorii, tylko poczytaj sobie trochę literatury z elektroniki i karty katalogowe LED.



Nie mam pojęcie dlaczego tak bardzo sprzeciwiasz się takiej pomocy, jaką zaoferował mi gorgoroth.

To co on robi jest najlepszą formą nauki jaką mogę uzyskać.

Czy ty nigdy nie czytałeś literatury ? W ksiązkach nigdy nie ma czarno na białym napisane jak dany problem rozwiązać. Jest podana tylko czysta teoria. Teoria, która w złożonych problemach nic nie znaczy.

Powiniennes jednak wiedziec, że najlepszą pomocą jest właśnie literatura z przykładami, z gotowymi rozwiązaniami zadań, ponieważ człowiek najlepiej uczy się właśnie poprzez naśladownictwo.

Gdyby każdy chciał zaczynać wszystko od nowa to po prostu nie było by żadnego postępu. Gdyby każdy informatyk chciał pisać jakis program od zera to nigdy nie napisał by czegoś co przekraczało by poziom DOSa.
Z elektroniką jest przecież tak samo. Ty nie korzystasz ze schematów, gotowych układów pomiarowych. Przecieżgdy nie wiesz to po prostu pytasz innych.

Owszem wytężona praca jak najbardziej popłaca, tyle tylko że wasz pomoc może ułatwić mi ją o połowę albo i więcej.

Widzę że należysz do dziwnego typu ludzi, którzy nie nie lubią dawać innym ponieważ uważają, że żeby coś dostać trzeba wypruć sobie flaki.



Pojawiła się pierwsza recenzja mojej debiutanckiej płyty napisana przez Dariusza Brzostka - oto link :

http://www.vivo.pl/gaz-eta/recenzje/gaz ... r=72&id=15


_______________________
Dariusz Brzostek (Toruń), ur. 1973, z wykształcenia – polonista,
pracuje jako adiunkt w Zakładzie Teorii Literatury Uniwersytetu Mikołaja
Kopernika w Toruniu. Publikował m.in. w „Antenie Krzyku”, „Frazie” i
„Aktiviście”.



" />
">Ani Inkowie ani Aztekowie ani żadni inni "Indianie" nie zostali zaskoczeni pojawieniem się Hiszpanów a tym bardziej ich taktyką walki.

O! To interesujace! Moze podparl bys te karkolomna teorie jakimis zrodlami? Chociaz popularna literatura? Bo w cieniutkiej ksiazeczce "Cortes i Montezuma" autor wyjasnia, ze ZOSTALI zaskoczeni metoda walki wlasnie - Hiszpanie nie brali jencow, nie walczyli o zdobycie jencow. A celem Indian bylo zdobycie jencow by zlozyc ich w ofierze. Tak wiec zaskoczenie bylo maksymalne - oto przyjechali jacys tacy, co nie potrzebuja ofiar do skladania i eksterminuja przeciwnika na polu bitwy.

Dzieki takiem podejsciu do wojny Indian, Hiszpanie byli w stanie wygrac bitwe, bo trudniej jest broniacego sie przeciwnika wziac do niewoli, niz go po prostu zabic. Wiecej w ksiazeczce.

Zreszta ten proponowany przez Was, Koledzy, tok myslenia to jakas aberracja po prostu. To znaczy, jest zaskoczenie w skali taktycznej, i operacyjnej, a w strategicznej nie ma? Czyli co? Skaut aztecki na wybrzezu zostaje zaskoczony pojawieniem sie ludzi pod zaglami, taktyka walki Hiszpanow zaskakuje jego przelozonego ale Montezuma nie jest zaskoczony szybkim marszem Hiszpanow ani faktem, ze dziesiatki tysiecy jego wojownikow nie daje rady pokonac kilkusetosobowej grupy? Siedzi sobie i mysli: to wszystko kwestia posiadanych srodkow. Wcale mnie to nie zaskakuje.



" />Napisałem o teorii, według której skrzypce moga pochodzić od polskiego instrumentu. Wklejam fragment tekstu który jest pobrany ze strony Związków Polskich Artystów Lutników ( www.zpal.pl ) i na tej stronce możecie przeczytać historię polskiego lutnictwa. Wydaje mi się, że jest to dosyć kompetentne źródło.

"Za początki profesjonalnej sztuki lutniczej uznaje się pojawienie się skrzypiec w europejskiej praktyce muzycznej w I poł. XVI w. Nie udało się dotychczas ustalić, co było ich prototypem i skąd naprawdę się wywodzą. Jedna z hipotez mówi, że korzenie tego instrumentu tkwią w kulturze polskiej. Ważnym dowodem dla badań instrumentologicznych są instrumenty smyczkowe znalezione na terenie Polski w trakcie badań archeologicznych, m.in. wykopane w warstwach XI wieku gęśle z Opola. Pierwsze wzmianki cytujące nazwę "skrzypice" znajdujemy w zabytkach naszej literatury już z II połowy XV wieku i I poł. XVI wieku, które dowodzą, że w ówczesnej Polsce był to jeden z najbardziej popularnych instrumentów ludowych. "



" />ogolnie chodzi mi o to, ze mysle iz autor tematu ma czysto filozoficzne przekonania dotyczace prawdziwosci swojej teorii (a moze sie myle) - a absolutnie nie wystarcza to do tworzenia jakichkolwiek teorii. Chyba kazdy kto zaczyna interesowac sie literatura popularnonakowa mysli, ze jest w stanie odrazu tworzyc nowe teorie - po nieco glebszym zglebieniu okazuje sei ze literatura popularnonaukowa ma sie do nauki jak raczkowanie do zlotego medalu w sprincie na 100 metrow przez plotki. Literatura popularnonaukowa pomaga tylko zainteresowac sie problemem, ktory zglebiac trzeba niestety matematyka.




Nie, nie daję zgody na taką analogię. Ani Derrida, ani reszta nie powątpiewa w ontologiczny status dzieła.


Nie jestem pewien, czy rozumiem ani czy się zgadzam. ;-) Wszak na przykład kategoria literackości jako specyficznej cechy pewnej grupy dzieł jest przez dekonstrukcjonistów (Derrida) czy neopragmatyków (Fish) silnie podważana. Różnice języków można by wskazać takoż.



Zasada falsyfikowalności Poppera jest - niestety (niestety, bo była elegancka i moim zdaniem skuteczna) - skutecznie podważana przez samą naukę, w której powstała (czyli przez filozofię).


Nie przeszkadza jej to jednak (tu się zresztą, jak widzę, zgadzamy) być zasadą pożyteczną w odróżnianiu działań naukowych i naukawych. A sam Henryk Markiewicz w tekście "O falsyfikowaniu interpretacji literackich" nazywa literaturoznawstwo (a może filologię?) właśnie dziedziną "naukawą". :-)



Otóż jeśli dobrze rozumiem podejście kulturoznawcze, do którego nawiązuje koncepcja prof. Krajewskiego, to w nim właśnie za kulturę uznaje się nie wytwory per se, tylko to, co ludzie z nimi robią. Zdaje się, że taką perspektywę przyjmują m.in. brytyjskie studia kulturowe.
To nie Krajewski. To uznane teorie.